Internetowe Rekolekcje @dwentowe
głosi ks. Andrzej Komorowski fssp

Słowo wstępne
do rekolekcji adwentowych dla internautów

Już za tydzień, wraz z pierwszą niedzielą adwentu, rozpoczniemy nowy rok kościelny. Rok ten, choć też ma 12 miesięcy, to jednak nie pokrywa się w pełni z rokiem kalendarzowym. Biegnie swoim rytmem, jakby obok świeckiego kalendarza. Jego najważniejsze momenty wyznaczone są przez wydarzenia o których współczesny świat niechętnie mówi, lub próbuje je marginalizować czy uznać, że ich nie było. Wraz z Kościołem, będziemy ponownie przeżywać dwie największe tajemnice naszej wiary – Wcielenie Syna Bożego i Odkupienie. Te dwa święta dominują w życiu Kościoła, a do rzeczy i wydarzeń wielkiej wagi trzeba się odpowiednio przygotować. Dlatego dany jest nam adwent i wielki post.

Stosunkowo łatwo jest stwierdzić, że dookoła nas wiele się zmienia. Ciągle też możemy usłyszeć, że zmiana sama w sobie jest czymś pożądanym, a nawet koniecznym. Ze zmianami wiąże się przecież postęp. No, chyba tylko zmiany klimatyczne budzą niepokój opinii publicznej. Zmiany, zmiany, zmiany... A Kościół niezmiennie powtarza ten sam cykl świąt, obrzędów i ceremonii. Jakby niedostrzegając tego co dzieje się dookoła. A może właśnie dlatego. Może właśnie dlatego, ze współczesny człowiek, wrzucony w ten obłędny krąg zmian, zapomina o tym co najważniejsze. Zaangażowany w budowanie coraz to lepszego świata, zafascynowany własną wielkością i osiągnięciami, zapomina o swoim Stwórcy. Zapomina o Bogu, który jest niezmienny i stały, o Bogu, który jest wieczny. Kościół, poprzez doroczne przeżywanie wydarzeń z życia Jezusa, próbuje nam przypomnieć o tym, co naprawdę się liczy. Próbuje nas otworzyć na inną rzeczywistość, na inny wymiar czasowy, ... na wieczność.

Ktoś mógłby powiedzieć, no dobrze, ale po co co roku to wszystko powtarzać? Przecież przeżywamy dokładnie to samo. Liturgia daje nam te same teksty, w kościołach śpiewa się te same kolędy i kultywujemy te same tradycje. Czy nie ma ryzyka, że te wielkie święta nam spowszednieją? Być może, ale będzie to tylko nasza wina. Musimy sobie uświadomić, że przeżywając co roku tajemnice z życia Chrystusa nie chodzi tylko o proste przypomnienie czegoś sprzed 2000 lat. Z każdym rokiem musimy coraz głębiej wchodzić w przeżywane mysteria. Musimy coraz lepiej odkrywać ich znaczenie. Wreszcie to odkrywanie powinno prowadzić do coraz większej miłości do Boga i wdzięczności za to co dla nas zrobił. Każde święta powinny nas niejako wznosić coraz wyżej. U kresu tego wznoszenia czeka na nas Bóg. Cykliczna powtarzalność świąt pozwala nam zatem obserwować nasz duchowy rozwój. Kolejne Boże Narodzenie powinno być inne niż te sprzed roku, czy kilku lat.

Wreszcie Kościół, poprzez coroczne obchodzenie świąt, przypomina nam o niezmienności Boga i jego obietnic. To, z kolei powinno napawać nas wewnętrznym pokojem i nadzieją. Wszystko dookoła może ulec zmianie, ale Pan zawsze trwa. Słowo stało się Ciałem w czasie, żeby nas przenieść do wieczności. Jeszcze żyjemy tutaj, ale przez święte obrzędy Kościoła dotykamy wiecznego jutra.

Niech ten czas adwentowego przygotowania pomoże nam odkrywać tajemnice Bożej Miłości i Obecności wśród nas.

Dzisiaj uroczystość Chrystusa Króla, która zamyka rok liturgiczny. Koniec roku to zazwyczaj czas podsumowań, analiz, ocen. Patrzymy wstecz i dokonujemy oceny tego wszystkiego co się wydarzyło przez ostatnie 12 miesięcy. Ta refleksja czasem napełnia nas satysfakcją i samozadowoleniem, ale chyba częściej poczuciem niespełnienia i być może straconego lub źle wykorzystanego czasu.

Również dzisiejsza ewangelia zachęca nas do bilansu naszego życia. Stawia nam przed oczami obraz sądu ostatecznego. Dzieje naszego świata zmierzają do ściśle określonego celu, wyznaczonego przez Boga – Stwórcę. Kresem ma być powtórne przyjście Chrystusa i sąd nad ludzkością. To powtórne przyjście będzie objawieniem całej chwały i majestatu Boskiego. Nikt nie będzie już miał wątpliwości, że Jezus jest Synem Bożym i wszyscy, dobrzy i źli, oddadzą Mu pokłon.

Ale to powtórne przyjście nie będzie oznaczało jedynie objawienia Bożej chwały. Dla każdego z nas będzie to moment zdania relacji z naszego życia. Zostaniemy podzieleni na dwie grupy, a kryterium tego podziału będzie miłość. Ci, którzy potrafili kochać staną po prawicy Sędziego, ci, którym zabrakło miłości znajdą się po lewicy. Wówczas też w pełni zrozumiemy całą historię dziejów ludzkich, od samego początku, aż do ich końca. Wszystkie wybory i decyzje, jakich w życiu dokonaliśmy, staną nam przed oczami. Ale za późno będzie na jakąkolwiek zmianę.

A co by było gdyby ten sąd miał się odbyć jutro, a może jeszcze dzisiaj? Po której stronie bym się znalazł? Czy zostałbym zaproszony do wiecznej chwały z Chrystusem? Czy przeciwnie, byłbym odtrącony na wieki?

Dzisiejsza ewangelia nie ma na celu przestraszenia nas, ale chce nam uzmysłowić wagę naszych decyzji. Każda nasza myśl, każde słowo i uczynek rzutują na naszą wieczność. Cokolwiek robimy tutaj, odbija się to w wieczności. I nikt z nas nie będzie mógł powiedzieć, że o ty nie wiedział, że nie zdawał sobie z tego sprawy.

Adwent jest czasem przygotowania, czasem radosnego oczekiwania na przyjście Pana. Nasze całe życie jest adwentem – oczekiwaniem na powtórne nadejście Zbawiciela. Przygotujmy się na nie jak najlepiej. Dostrzegając bliźniego i okazując mu miłość, uczyńmy nasze życie radosnym i pełnym tęsknoty oczekiwaniem Chrystusa. Bez obawy i lęku, z nadzieją.

Ks. Andrzej Komorowski, fssp
e-mail:  Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


Cur Deus homo?
(I niedziela Adwentu)

Zaczynamy więc adwent, a wraz z nim nowy rok kościelny. Każdy z nas rozpoczyna swoje własne przygotowania do świąt. Podejmujemy jakieś postanowienia, może w tym czasie odmówimy sobie czegoś, albo spróbujemy coś zmienić. To wszystko jest ważne, musimy jednak sobie uświadomić, że te trzy i pół tygodnia, które dzielą nas od Bożego Narodzenia, to czas szczególnej łaski, łaski danej nam przez Pana, abyśmy nie tylko dobrze przeżyli święta, ale też inaczej spojrzeli na całe nasze życie, na jego cel. Oznacza to, że musimy poważnie podejść do adwentu i nie traktować tego czasu rutynowo. Nie ma przecież rzeczy ważniejszych niż sprawy naszej duszy i jej zbawienia. Trzeba zatem głęboko zastanowić się jak ja czekam na przyjście Pana – ze strachem, bo to co robię i jak żyję dalekie jest od Jego wskazań. Czy przeciwnie, z nadzieją i radością, bo chociaż ciągle się potykam i upadam, to jedyne czego pragnę, to być bliżej Niego. Zwolnijmy więc lekko tempo naszych codziennych spraw, abyśmy z łaską, którą Pan Bóg nam daje, spojrzeli na życie we właściwym świetle.

Cur Deus homo - Dlaczego Bóg stał się człowiekiem? To tytuł jednego z dzieł św. Anzelma z Canterbury. Może warto postawić sobie to samo pytanie dzisiaj, na progu adwentu. W jakim celu? Dlaczego odwieczne Słowo przybiera ludzkie ciało i zamieszkuje pośród ludzi?

Szukając odpowiedzi musimy się cofnąć do samego początku, do opisu stworzenia. Księga Rodzaju nam mówi, że Pan Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, obdarzając go rozumem i wolnością. Adam i Ewa otrzymali wiele darów, z których najistotniejszym był dar łaski uświęcającej. Dzięki niemu żyli w zażyłej przyjaźni z Bogiem. Tę przyjaźń mieliśmy dziedziczyć także my, ich potomkowie.

Pan Bóg ustanowił też pewien porządek rzeczy. Dał pewne  reguły i normy, które człowiek powinien był respektować i zachowywać. Porządek ten był gwarantem ludzkiego szczęścia. Grzech jakiego się dopuścili pierwsi rodzice był aktem, który zakwestionował tenże porządek, zaprzeczył mu i w konsekwencji go odrzucił. Człowiek odwrócił się od Boga jako przedmiotu swojej miłości i zwrócił się ku sobie. Prawdziwym zaś szczęściem człowieka jest miłość Boga i w Bogu miłość bliźniego i samego siebie. Jakakolwiek miłość w oderwaniu od miłości Boga jest tylko różnym odcieniem egoizmu. I choć grzech Adama był jego własnym, osobistym grzechem, to jego konsekwencje ponosimy wszyscy. Adam utracił świętość i sprawiedliwość, nie tylko dla siebie, ale i dla całego swojego potomstwa. Dziedziczymy ten grzech dziedzicząc naturę ludzką. Został on niejako wpisany w naszą naturę, jakby zakodowany w niej. Adam i Ewa zafundowali nam śmiertelną chorobę, której nikt z ludzi nie był w stanie wyleczyć.

I właśnie po to żeby uleczyć chorą ludzkość, żeby zmazać grzech Adama Słowo stało się Ciałem. Grzech pierworodny był wielkim złem, jednak Boża Miłość jest od niego większa i potężniejsza. Św. Jan Ewangelista powie, że Bóg tak umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne (J. 3,16). I tutaj jest odpowiedź o sens Bożego Narodzenia. Bóg zsyła swego Syna, aby ten naprawił zburzony porządek. Przez grzech ludzkość wpadła w niewolę. Chrystus przyszedł nas wyzwolić. Pomyślmy o tym kiedy w każdą niedzielę składamy wyznanie wiary: Dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba. Ale św. Atanazy powie jeszcze więcej – "Istotnie, Syn Boży stał się człowiekiem, aby uczynić nas Bogiem". Oznacza to, że poprzez Wcielenie i Odkupienie stajemy się uczestnikami Boskiej natury.

I właśnie w tej perspektywie musimy spojrzeć na nasze życie. To, co budujemy tutaj na ziemi, jak wielkie i piękne by nie było, jest niczym wobec powołania do uczestnictwa w naturze samego Boga. I nie ma rzeczy, której nie warto byłoby poświęcić, aby to osiągnąć. Pan Bóg ofiaruje nam dar życia wiecznego, ale jednocześnie pozostawia nam wolność dokonania wyboru. Możemy go przyjąć lub odrzucić. Bóg pozostawia nam wolność, bo ta jest fundamentem miłości. Prawdziwa miłość istnieje tylko wtedy, gdy oparta jest na dobrowolnym zwróceniu się ku temu, kogo się kocha. Pan Bóg nie zmusza człowieka do miłości i szanuje każdy wybór przez niego dokonany. Z tym wiążą się jednak konsekwencje.             

Czas adwentu pozwala nam nie tylko podziwiać Bożą miłość (rozmyślając o pierwszym przyjściu Pana Jezusa), ale także daje nam okazję do zastanowienia się nad naszą odpowiedzią (w kontekście Jego powrotu). Nie jest jeszcze za późno, ażeby odwrócić się od grzechu i uporządkować życie. Teraz, póki żyjemy jest czas po temu. Mówimy, że adwent to czas radosnego oczekiwania. Ale w rzeczywistości nasze oczekiwanie będzie radosnym tylko wtedy, gdy w sercu gości prawdziwy pokój, a ten może dać jedynie życie według Bożych przykazań.

Ks. Andrzej Komorowski, fssp
e-mail:  Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


„Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela"
(II niedziela Adwentu)
 
Wszystko to, co jest ważne w naszym życiu, co ma jakieś znaczenie i naprawdę się liczy wymaga przygotowania z naszej strony. Ta prosta prawda bywa dzisiaj zapominana, albo wręcz lekceważona, bo przygotowanie zawsze oznacza pewien wysiłek, mobilizację wewnętrzną, wymaga też cierpliwości i umiejętności czekania. My nie potrafimy czekać, a przed wysiłkiem każdy z nas się wzdryga.

Tymczasem kiedy myślimy o adwencie, to właśnie jego głębokim sensem jest oczekiwanie. Oczekiwanie to nie jest jednak biernym trwaniem w bezruchu, czekaniem na coś, co bez wątpienia nastąpi. Przeciwnie, adwentowe oczekiwanie jest aktywnym przygotowaniem. Oczekując na Chrystusa, jednocześnie przygotowujemy się na Jego przyjście. On  na pewno przyjdzie (tak jak wypełnił obietnice o swoich narodzinach w Betlejem), my musimy się na ten moment przygotować. Adwent wzywa nas zatem do działania – „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego".

Nasze adwentowe przygotowanie jest obowiązkiem każdego z nas. Nikt inny tego za nas nie zrobi, nikt z nas nie może też powiedzieć, że nie miał czasu. Czas jest dany każdemu z nas i od nas zależy jak zostanie on wykorzystany. Możemy odłożyć to na później (nie mamy jednak gwarancji, że to „później” nadejdzie), albo możemy zebrać się w sobie i zmobilizować się już teraz. Znowu Pan Bóg pozostawia nam wolność wyboru. To my musimy podjąć decyzję.

Dla każdego, kto zdecyduje się podjąć wysiłek związany z przygotowaniem, jest dobra wiadomość. Nie jest osamotniony i pozostawiony sam sobie z tym trudnym zadaniem. Kościół daje nam adwentowych przewodników – Najświętszą Maryję Pannę (któż lepiej mógłby nas przygotować na przyjście Chrystusa) oraz świętego Jana Chrzciciela, którzy nie tylko orędują za nami, ale też pokazują nam którędy mamy podążać (również prorok Izajasz, jako trzecia z wielkich postaci adwentu wskazuje nam kierunek).

I właśnie dzisiaj, w drugą niedzielę adwentu, pojawia się postać świętego Jana Chrzciciela. Wyjątkowa to postać. Już same okoliczności jego narodzin (zapowiedziane przez anioła) pokazują, że Pan Bóg wyznaczył mu szczególne zadanie. Jego rodzice Elżbieta i Zachariasz byli już w podeszłym wieku i z pewnością nie spodziewali się potomstwa, tym bardziej, że Elżbieta wcześniej była bezpłodną. Pan Bóg ma jednak swoje plany i narzędzia do ich wypełnienia wybiera według sobie znanego klucza. To Jan miał być tym, który bezpośrednio przygotuje Izraela na działalność Mesjasza, „głosem wołającym na pustyni”.  To Jan, chrzcząc wodą, miał przygotować przyjście Tego, który miał chrzcić Duchem Świętym. Była to misja szczególna, jedyna w swoim rodzaju, niewątpliwie trudna i wymagająca przygotowania. Ascetyczne życie na pustyni było preludium do niej. Świętość, pokuta i sposób życia oraz nauka i siła charakteru Jana budziły podziw jego współczesnych. Wrażenie było tak wielkie, że pytano go, czy to on właśnie był Mesjaszem. Całkowite poświęcenie życia Bogu znajdzie swój punkt kulminacyjny w męczeńskiej śmierci. Właśnie takiego przewodnika na nasze adwentowe oczekiwanie stawia nam Kościół.

W dzisiejszej ewangelii słyszymy jak Jan nawołuje do nawrócenia, do prostowania ścieżek i przygotowania drogi Panu. Ten obraz, zaczerpnięty z proroka Izajasza, był niezwykle czytelny dla współczesnych mu mieszkańców Izraela. Drogi w tamtych czasach nie zawsze były wyraźnie wytyczone. Te mniej uczęszczane zarastały, tak że nie można było z nich korzystać. Na przybycie kogoś ważnego niejednokrotnie należało je przygotować, odnowić. Obraz drogi i ścieżek symbolizuje nic innego jak nasze ludzkie życie, jego moralny aspekt. Często jest ono mocno poskręcane, poprzerywane, pełne wybojów, kamieni i nierówności. Często „zarosło” ono grzechami i wadami. Przemiana życia i jego odnowa wiąże się zatem z ich prostowaniem, wygładzeniem i wyrównywaniem. To zadanie jest może czasem niezwykle trudne i mozolne, ale jest ono niezbędne jeżeli chcemy przygotować się na przyjście Pana.

Porządkowanie życia to cała nasza wewnętrzna praca, którą każdy musi wykonać. I trzeba do tego podejść bardzo poważnie. Człowiek musi się serio zastanowić jak wygląda jego życie, co należy wyprostować lub usunąć. Co jeszcze stoi na drodze do przyjęcia Pana? Ale, żeby to dojrzeć musi się wyciszyć, oderwać od codziennego zaganiania. Musimy za Janem pójść na „pustynię”. Tylko w ciszy i oderwaniu od świata można usłyszeć wołanie Boga. Po to daje Kościół swoim dzieciom adwent – żeby się wyciszyć, żeby wejść w swoje serce i spojrzeć na siebie i swoje życie. Żeby wyprostować jakąś ścieżkę, trzeba najpierw dostrzec jej skrzywienie. A kiedy już dostrzeżemy jak wiele jest do zrobienia, to nie ma na co czekać i odkładać na jutro. Słuchacze Jana, dotknięci jego słowami, wyznawali grzechy i przyjmowali chrzest pokuty. Podobnie musi być i z naszą przemianą. Postanowienie o zmianie życia musi prowadzić do konfesjonału. Wyznanie grzechów w sakramencie pokuty i przyjęcie łaski przebaczenia leży u źródła wszelkiej odnowy duchowej. Ale do spowiedzi, żeby mogła ona przynieść pożądane owoce też trzeba się odpowiednio przygotować. Często przychodzimy i wyznajemy grzechy, ale widać wyraźnie, że nie poświęciliśmy wystarczająco czasu na zajrzenie do własnej duszy. Czasem wygląda to tak, jakbyśmy nie byli zainteresowani wyprostowaniem ścieżek naszego życia. Owszem, oczyszczamy się nieco, ale na konkretne zmiany nie możemy się zdecydować. I tak upływają lata, a my się przyzwyczajamy do naszego schematu. Tymczasem Jan nawołuje do prawdziwej i radykalnej przemiany, a nie drobnych kosmetycznych zmian. Prawdziwa przemiana może być bardzo bolesna i wiele kosztować (to zależy jak bardzo sami sobie zakręciliśmy nasze życie), ale tylko ona otwiera nas na łaskę Pana. Prawdziwa przemiana wymaga od nas też wiele cierpliwości i pokory. Ileż to razy podbudowani łaską spowiedzi jesteśmy pewni, że już sobie poradzimy. Ileż to razy boleśnie przekonujemy się, że jednak nie, że ciągle upadamy. Ale na tym właśnie polega nawrócenie, że uznajemy siebie za słabeuszy, którzy nie dadzą sami rady i prosimy o pomoc. Chrystus tylko na to czeka.

Słowa Jan Chrzciciela pewnie brzmiały surowo i bezkompromisowo. Ale taka jest prawda. Jeżeli wierzysz, to musisz żyć według zasad wiary. Tutaj nie ma miejsca na tak, wierzę, ale... Jeżeli nie nawrócimy się i nie przygotujemy się na przyjście Pana, to wówczas przegramy całe nasze życie. Nie będzie już kolejnego adwentu. Nie będzie drugiej szansy. Wykorzystajmy ten czas, który teraz jest nam dany.

Ks. Andrzej Komorowski, fssp
e-mail:  Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

za: http://www.pmkamsterdam.nl/