Wywiad z ks. Adamem Pawłowskim.

Ja naprawdę uważam ewangelizowanie w miejscach publicznych uważam za ważne. I to, że księdzem jest się całą dobę, non stop. To pokazuje, że warto dbać o takie zagubione owieczki, bo nie wiadomo z kim się spotkamy.

Owszem, podchodzą czasem ludzie krzycząc: "Boga nie ma!" na co odpowiadam: "Bóg jest". Czasem wywiązuje się z tego żartobliwe przekrzykiwanie, czasem poważniejsza rozmowa. 

 

Przyciągnął ksiądz uwagę mediów swoim wpisem na blogu o ewangelizacji pod klubami go-go. Podejrzewam, że to na zasadzie - jak mowa o seksie i Kościele to ludzie lubią czytać. A ja się cieszę, bo jest szansa, by powiedział Ksiądz o swoim pomyśle docierania do ludzi z Dobrą Nowiną.

Ja sam jestem człowiekiem, który wyszedł od bycia takim katolikiem, który stoi pod kościołem, przez grupę robiącą ewangelizację na ulicach i prowadzącą rekolekcje, do doświadczenia Boga i odkrycia Kościoła jako mojego domu. Od dziewiętnastu lat ewangelizuję ludzi na rekolekcjach, wyjazdach, pielgrzymkach ale tez ulicach, dzieląc się tym szczęściem - że jest Jezus, że ofiarowuje nam Zbawienie, że nas kocha.

Czyli to nie nagły pomysł, tylko nagłośniony medialnie element stałego programu?


Wyjście ewangelizacyjne o którym teraz mowa - na Stary Rynek, pod kluby go-go jest tylko jednym z wielu. Takich wyjść ewangelizacyjnych było w ostatnim czasie około 50. Co tydzień, czasem dwa razy w tygodniu - na dworcu PKP, na Starym Rynku, w markecie, w parku, na maratonie – biegnąc w sutannie i dopingując śpiewem, na Sunrisie, na Woodstocku, w Jarocinie. Ciągle jest to wysiłek szukania zagubionych owieczek. Wiem, że warto, bo na co dzień doświadczam tego owoców. Z ewangelizacji na obrzeżach spotkania na Lednicy powstała Wspólnota Świętego Jacka. Chłopak, którego dwa lata temu zewangelizowano, przyjął Jezusa jako Pana i Zbawiciela, wszedł do naszej wspólnoty, wzrastał w niej, ostatnio poszedł do seminarium i szykuje się do bycia księdzem. Dziewczyna, z którą ewangelizowaliśmy na ulicach, z naszą grupą, poszła do sióstr zakonnych od matki Teresy z Kalkuty. Inna pojechała ewangelizować na roczny misyjny wolontariat na Ukrainę. My sami, ewangelizując, nawracamy się. Ja sam się nawracam. Wychodzę ze swojego lenistwa, ze schematów, uczę się kochać, staram się robić to, o czym pisze papież Franciszek w adhortacji Evangelii Gaudium - poszukiwać. Przestrzenie miast są świetnym polem do poszukiwań możliwości kreatywnej ewangelizacji.

Mówienie o Bogu pod klubami ze striptizem jest rzeczywiście kreatywne...

Wyjście na Stary Rynek było kolejnym, jednym z wielu. Przesunęliśmy się tylko spod pręgierza pod klub go-go. Postanowiliśmy odpowiedzieć, w taki pozytywny, niosący nadzieję sposób na to, co nam się nie podoba. Nie podoba nam się, że istnieją takie miejsca, że ludzie tam chodzą, że inni do tego zachęcają. Martwimy się o nich. Nie da się ukryć, że takie miejsce sztucznie pobudza seksualnie ludzi. Martwimy się, że może to ich wieść do zdrady, czy być sposobem niewłaściwego radzenia sobie z problemami, co potem może ich prowadzić do zniewolenia przez seksualność. Ale przede wszystkim martwimy się o to, gdzie w ich życiu jest Bóg.

A zatem chodzi o Jezusa?

Zawsze chodzi o Jezusa. I zbawienie ludzi.  Pod klub go-go idziemy z intencją by pokazać ludziom, że jest alternatywa, a także by przepłoszyć tych, który chcą tam wejść. To dysonans, gdy ktoś idzie pooglądać rozebrane tańczące panny, a ktoś im mówi, że jest inna miłość, w której jest prawdziwe spełnienie. Wiem też, że pokazujemy w ten sposób innym poznaniakom, że nie muszą się zgadzać na istnienie takich miejsc, że mogą też o tym mówić. Gdzie indziej takie kluby nie są wizytówką miasta. A u nas? Przyjeżdża wycieczka szkolna: "Tu dzieci są poznańskie koziołki, tu ratusz, a tu klub gdzie panie tańczą rozebrane na rurze." I to było widać, podchodzą do nas ludzie, kciuk w górę i mówią: "dobrze, że jesteście, my też nie chcemy, żeby to tutaj było". Nie trzeba być katolikiem, żeby nie chcieć klubów go-go jako wizytówki miasta.

Można przecież argumentować - to tylko taniec, jaki wy katolicy macie z tym problem?

Problem jest taki, że czasem, a może często ludzie tam wchodzą, mimo że nie mieli tego zamiaru, okazja, pokusa w danym momencie życia staje się za silna. Czasem, gdy chodzę po Poznaniu po cywilnemu, z różańcem, omadlając mijanych ludzi też bywam nagabywany przez panie z parasolkami, by wejść. Wiele osób, z którymi rozmawiałem też było w ten sposób nagabywanych. Znalazły się w sytuacji, w której nie chciały się znaleźć. Na przykład szła cała grupa dziewczyn i chłopaków i zostali zaczepieni, panie z parasolkami namawiały chłopaków by poszli do takiego klubu. Obok były ich dziewczyny, koleżanki. Jak one się w tej sytuacji czuły? Pewien znajomy, zaczepiony przez panie pokazał im obrączkę: "Jak paniom nie wstyd? Mam żonę." Odeszły, ale nie wiem, czy mają poczucie, że przyczyniają się do zła.

Zła? Przecież one tylko zachęcają do skorzystania z oferty. Jedni reklamują czekolady, inni striptiz. Co za różnica?

Tu nie da się udawać, ze to neutralne: "ja tylko składam propozycję, a przecież to dorosła, racjonalna osoba, sam zdecyduje czy skorzystać". Jest powiedzenie "okazja czyni złodzieja". Jeśli ktoś idzie z otwartą torbą i wystającym portfelem, nie powinien się dziwić, że ktoś może mu to ukraść. Tak samo tu nie powinno być zdziwienia. Ktoś idzie przez Stary Rynek, pokłócił się z dziewczyną, stracił pracę, upił się z kolegami, wchodzi do takiego miejsca, gdzie w normalnym stanie nigdy by nie wylądował. Potem słyszę, że wstyd mu, że tam trafił. Tam, lub w nawet gorsze miejsca.

Rozmawiał Ksiądz z dziewczynami z parasolkami? Jak one reagują?

One nie mogą rozmawiać. Są przeszkolone, mają procedury, nie mogą rozmawiać dłuższy czas, odpowiadają wyszkolonymi formułkami. Dowiedziałem się, że są monitorowane, pewnie dla ich bezpieczeństwa, ale też po to, by za długo z kimś nie rozmawiały. Tylko kilka razy udało się zamienić więcej niż kilka słów. Mówiły - co za problem, że ktoś popatrzy sobie na tańczące kobiety? Ale to jest problem. Nie da się udawać, że to nie jest problem! Przez złe rozmowy psują się obyczaje, kto pożądliwie patrzy na kobietę już w sercu dopuścił się z nią cudzołóstwa. Taki człowiek nakręca się. Wiem, jak wielu ludzi uzależnia się od pornografii, striptizu, masturbacji, korzysta z prostytutek... rozbudza się, a później grzeszy. Wyuczona formułka wypowiedziana na bruku to początek całego łańcucha zdarzeń. To nie jest moralnie obojętne.

Kolejna rzecz, to uważam, że te dziewczyny mogłyby wykonywać lepsze prace. Owszem, ludzie mówią, że bezrobocie, pracy nie ma, jednak znajoma studentka stwierdziła, że zawsze jest trudno, ale nigdy by się nie zniżyła by zachęcać ludzi do chodzenia do takich klubów. Naprawdę Poznań radzi sobie nieźle, mamy jeden z najniższych współczynników bezrobocia w Polsce, to nie jest wytłumaczenie. Ktoś inny stwierdził, że na tym można więcej zarobić, to nie są małe stawki, więc pewnie tu tkwi problem. A przecież są jeszcze dziewczyny, które w tych klubach pracują. Co pcha dziewczyny, by tam pracować, przecież to nie jest raczej praca marzeń, a mężczyźni, którzy tam chodzą w ogóle o tym nie myślą, widzą tylko budzące pożądanie ciało. Co pcha tam mężczyzn, którzy niszczą swoją wrażliwość seksualną? Jak patrzą potem na swoje żony, a może nie potrafią przez to znaleźć sobie żony, nauczeni patrzeć na kobietę tylko jak na ciało?

To wygląda trochę jak wierzchołek góry lodowej...

Tak, najgorsza jest chyba oferta - organizacja wieczorów kawalerskich, panieńskich. Jak to jest, co za tym stoi, że bierzesz ślub z tą jedyną osobą, którą kochasz, poza która nie widzisz świata, z którą chcesz być na zawsze, a tydzień wcześniej zamawiasz sobie taki striptiz. Oglądasz, obmacujesz, pożądasz... To w ogóle nie łączy się z tym, co masz za chwilę ślubować: "miłość, wierność, uczciwość małżeńską...".  A tak naprawdę to się łączy. Widzę to na co dzień, w konfesjonale. Gdy ktoś podchodzi w ten sposób do spraw seksu przed ślubem, ma wiele problemów z tym po ślubie, w tym zdrad. Skoro nie ma problemu by poszaleć na wieczorze panieńskim, czy kawalerskim, nie ma problemu by poszaleć i po ślubie. Dlaczego ślub miałby coś zmieniać? Widzę dramaty, do jakich to prowadzi. Zdaję sobie sprawę, że kluby odpowiadają na potrzeby klientów. Dlatego widzę, że chciałbym dotrzeć, porozmawiać z nimi, z klientami, pokazać im inną drogę. Nie taką, która prowadzi do dramatu.

Wracając jeszcze do kwestii od której wyszliśmy - ewangelizacja pod klubami go-go to tylko jedna z wielu inicjatyw Księdza?

Tak, chodzi tu o coś więcej. Dla nas jako dla Kościoła to jest wyzwanie - szukanie nowych okazji, nowych miejsc, gdzie można porozmawiać z kimś o Jezusie. Osobiście chodzę w sutannie praktycznie wszędzie. Jest to doskonała okazja, ludzie widzą mnie, widzą księdza, widzą, że jestem dostępny. Jestem w markecie, a tu ludzie podchodzą zapytać, jakie są procedury by załatwić chrzest, kiedy się chrzci, co potrzeba z dokumentów. Albo jestem na stacji benzynowej, tankuję paliwo i podchodzi ktoś i chce się wyspowiadać. Pytam go - teraz? tutaj, o dwunastej w nocy? Na co on odpowiada, że już się od dawna z tym nosił, ale jak widzi, że jest ksiądz, to chce już, teraz. I spowiadałem człowieka o północy na stacji benzynowej. Podobnie było gdy biegłem maratony w sutannie, ludzie podchodzili po błogosławieństwo na bieg, wyspowiadałem jednego maratończyka na trasie, a innemu udzieliłem absolucji (czyli odpuszczenia grzechów) przed śmiercią. Ludzie zwyczajnie są dumni, że widzą księdza w sutannie, który przyznaje się do wiary w Boga.

Lubię księży, którzy widzą sens noszenia sutanny!

Ja naprawdę uważam ewangelizowanie w miejscach publicznych uważam za ważne. I to, że księdzem jest się całą dobę, non stop. Była taka sytuacja, którą znam z pierwszej ręki. Dziewczyna szła przez Stary Rynek, chciała popełnić samobójstwo. Zobaczyła dwóch księży, którzy ewangelizowali. Jeden misjonarz, drugi diecezjalny. Jeden z księży podszedł do niej, zaczął rozmawiać, zachęcił do dłuższej rozmowy, skończyła się spowiedzią. Dziewczyna nie popełniła samobójstwa. To pokazuje, ze warto dbać o takie zagubione owieczki, bo nie wiadomo z kim się spotkamy. Owszem, podchodzą czasem ludzie krzycząc: "Boga nie ma!" na co odpowiadam: "Bóg jest". Czasem wywiązuje się z tego żartobliwe przekrzykiwanie, czasem poważniejsza rozmowa. Albo podchodzi ktoś bezdomny, biedny, głody. Zabieramy go na jedzenie, wysłuchujemy jego historii życia. I jest okazana miłość. Ja sam widzę, że to mnie wiele uczy, przekłada się na pracę duszpasterską w parafii, na katechezie, kiedy idę do konfesjonału, gdy przygotowuję kazanie. Mam przed oczyma te konkretne osoby, które spotkałem w swoim życiu, ich historie. To nie rzeczy, które wyczytałem w książkach, ale konkretne problemy, z którymi się zmagają.